Kuba - tropikalna wyspa na Karaibach. Urlopowe marzenie wielu osób. I dla mnie do niedawna było to tylko marzenie, ale właśnie wraz z Moim K. wróciliśmy z dwutygodniowej wyprawy na tę piękną wyspę. I to jakiej wyprawy! Nie z biura podróży, nie w formie all-inclusive, nie plażowaliśmy w wygodnym hotelu w Varadero jak to zwykle bywa w przypadku wylotów na Kubę. Podróż zorganizowaliśmy na własną rękę - bilety w atrakcyjnej cenie z lotem przez Istambuł, rezerwacja auta dla większej mobilności i niezależności, noclegi w czterech różnych miejscach - wszystko to pozwoliło nam na poznanie znacznej części wyspy. Większość czasu przeznaczyliśmy na zwiedzanie. Dopiero ostatnie 2,5 dnia spędziliśmy leniuchując - w hotelu nad morzem z piękną plażą z palmami. Resort był prawie wyludniony, a rajska plaża tylko dla nas!
Zaciekawieni, gdzie byliśmy i co widzieliśmy? Poniżej relacja :) A w kolejnym poście porady praktyczne, jak zorganizować taką wyprawę na własną rękę.
Mapa naszej podróży |
CZĘŚĆ PIERWSZA: HAWANA
Pierwsze trzy dni spędziliśmy w stolicy Kuby, Hawanie. Tu po raz pierwszy spotkaliśmy się z kubańskimi kontrastami. Ta największa metropolia w regionie Karaibów ucieleśnia losy Kuby, ponad pięć stuleci ludzkich żądz, w czasie których powstało niezwykłe połączenie hiszpańskich i afrykańskich nurtów wraz z amerykańskimi i radzieckimi interesami.
Habana Vieja (stara Hawana), historyczne serce miasta, jest kwintesencją hawańskich sprzeczności - kilka kroków od wspaniale odrestaurowanych kolonialnych pałaców roztacza się pejzaż zrujnowanych ulic. Niesamowicie było przechadzać się ulicami tego miasta - z jednej strony z kolonialną zabudową, pięknie zadbaną (jak się szybko okazało tylko od frontu), ale wystarczy skręcić w boczne uliczki starówki, by przekonać się o ubóstwie mieszkańców miasta. Co nas poniekąd zaskoczyło, to uśmiech i energia hawańczyków, którym - mogłoby się wydawać - nic nie przeszkadza.
El Capitolio - zbudowany na wzór waszyngtońskiego Kapitolu dawna siedziba rządu Kuby. Obecnie w remoncie. |
Prado - deptak, przy którym czuć dawną świetność kamienic przy nim położonych. |
Gran Teatro - niedawno pięknie odnowiony okazały gmach teatru |
Plaza de la Catedral |
Widok na Plaza Vieja z tarasu na szczycie Edificio Gomez Villa. Tu znajduje się również camera obscura prezentująca panoramę Hawany na żywo (wejście 2 CUC - ok. 2 EUR) |
Kamienice przy Prado. Część w remoncie, inne czekają na swoją kolej. |
Już odremontowane kamienice przy Prado. |
Okolice Plaza de Armas, ulica Obispo. Żółty budynek po lewej stronie to najstarszy dom w Hawanie z ok. 1648 r. |
Jedna z lepiej odnowionych uliczek starej Hawany. |
Widok na miasto. Można dostrzec, jak zaniedbane i szare są budynki miasta. |
Poniżej kilka zdjęć z bocznych ulic Hawany. Doskonale widać stopień zaniedbania budowli w mieście. Takich miejsc było bez liku. Początkowo obawiałam się zapuszczania w takie miejsca, ale okazało się, że bezpodstawnie. Niezwykłym doświadczeniem było zobaczyć, jak żyją, mieszkają i pracują Hawańczycy, w jak nędznych warunkach. Sklepy (których w naszym "zachodnim" rozumieniu wcale byśmy tak nie nazwali) znajdowały się w opuszczonych (lub wyglądających na opuszczone) lokalach o wątpliwej czystości, towarów w nich bardzo mało, sprzedawane z chwiejącego się stolika, nawet surowe mięso. W takich miejscach zaopatrują się Kubańczycy. Dla turystów na główniejszych ulicach są sklepy o lepszym standardzie, choć i tak niepozorne. Pierwszego dnia w ogóle nie zauważaliśmy sklepów czy podobnie funkcjonujących barów typu fast-food (z pizzerinkami, hamburgerami, świeżo wyciskanymi sokami), gdyż nie mają one zazwyczaj żadnych szyldów. Często są to po prostu okienka na parterze kamienicy, w którym za kratą siedzi osoba sprzedająca. Trzeba zerknąć do środka, by przekonać się, co dziś sprzedawca ma w ofercie. Baaardzo chcieliśmy zrobić zdjęcia takim sklepom, ale jakoś niezręcznie było stanąć z wyciągniętym aparatem wobec ludzi krzątających się wewnątrz, bo zawsze w takich lokalach ktoś był, gdzieś przecież Kubańczycy muszą robić zakupy. W Hawanie, o dziwo, widzieliśmy najbiedniejsze, najmarniej wyglądające sklepy dla "lokalsów". W innych miastach było tylko nieco lepiej, choć i tak nasi rodzice czy dziadkowie pewnie rozpoznali by w nich ślad PRL-owskiej przeszłości Polski - pustki na pułkach i, mimo wszystko, kolejki do lady.
Jak tu nie mówić o kontrastach, kiedy szerokim hawańskim bulwarem Malecón pędzą obok siebie barwne amerykańskie krążowniki szos z lat 40. i 50. XX wieku, błyszczące nowoczesne Toyoty, Kie i chińskie Geely, a pomiędzy nimi przemyka kubańska klasa średnia – przerdzewiałe Lanosy, wysłużone Łady czy Moskviche, często jaskrawo pomalowany Maluch. Wyobrażenie Kuby jako jednego wielkiego muzeum motoryzacji jest prawdziwe tylko w połowie. Po wyspie nadal jeździ kilkadziesiąt tysięcy oldtimerów sprzed rewolucji, ale na drogach pojawia się też coraz więcej nowych aut. Osobiście byłam zauroczona tymi oldtimerami w odważnych kolorach: cukierkowy róż, seledynowa zieleń, błękit nieba... Wyglądają jak nowe i przywołują czar dawnych lat. Po wprowadzeniu po rewolucji w 1959 r. amerykańskiego embarga ograniczającego import nowych aut stare wozy stały się tak cenne, że zaczęto je uznawać za formę lokaty kapitału. Po wprowadzeniu obostrzeń dotyczących importu aut i części zamiennych z USA Kuba zaczęła importować samochody głównie z zaprzyjaźnionych krajów komunistycznych, głównie ze Związku Radzieckiego, a obecnie z Chin. Dlatego dzisiaj na kubańskich ulicach dostrzec można też Łady, Wołgi czy właśnie Maluchy. Raul Castro zniósł obowiązek zdobycia pozwolenia na zakup zagranicznego samochodu przez osobę prywatną. Nie spowodowało to jednak gwałtownego zalewu Kuby nowoczesnymi autami ze względu na ciągle horrendalnie wysokie ceny, wynikające głównie z niebotycznego cła nałożonego na importowane maszyny. Z tego względu nadal wielu Kubańczyków zwyczajnie nie stać na nowy zagraniczny samochód. Mimo to nowe prawo odrobinę przyspieszyło zmiany i na kubańskich ulicach powoli pojawia się coraz więcej nowych aut. Mam jednak wrażenie, że oldtimery ciągle jeszcze dominują w drogowym krajobrazie. Spacerując po Hawanie i przyglądając się amerykańskim oldtimerom zauważyłam podział na dwie grupy. Pierwsza z nich to wypolerowane, dopieszczone, błyszczące i czyściutkie auta, które jeżdżą głównie jako taksówki wożące turystów. Druga grupa obejmuje mocno nadgryzione zębem czasu, poddane nielicznym prowizorycznym naprawom i połatane gruchoty. Z daleka nadal wydają się mieć klasę, ale z bliska widać, że lakier się łuszczy, karoseria rdzewieje, a miejsce takiego samochodu jest na złomowisku a nie na drodze. Tych drugich o wiele więcej widać na prowincji, gdzie służą jako środki transportu całym rodzinom, sąsiadom i przygodnym autostopowiczom, których ze względu na niedostatecznie rozwinięty transport publiczny przy drogach kubańskich jest naprawdę wielu. Trzeba tez przyznać, że każdy z tych samochodów można nazwać cudem techniki – z oryginalnych amerykańskich aut został nierzadko już tylko kształt. Wskutek braku oryginalnych części zamiennych silniki benzynowe zastąpiono dieslami produkcji radzieckiej lub japońskiej. Wymieniono hamulce i inne podzespoły.
Najpiękniejszymi egzemplarzami oldtimerów wozi się turystów. Większość z nich parkuje wokół Parque Central naprzeciwko Gran Teatro. Godzinna przejażdżka to koszt 40-50 CUC (ok. 40-50 EUR).
Najpiękniejszymi egzemplarzami oldtimerów wozi się turystów. Większość z nich parkuje wokół Parque Central naprzeciwko Gran Teatro. Godzinna przejażdżka to koszt 40-50 CUC (ok. 40-50 EUR).
Oldtimery przed Gran Teatro |
Powyżej z prawej strony: kubańska myśl techniczna, czyli elegancko dorobiony do malucha system chłodzenia. |
Maluch w wersji long... :) |
CZĘŚĆ DRUGA: CIENFUEGOS
Po trzech dniach pobytu w Hawanie ruszyliśmy na podbój wyspy. W pierwszej kolejności udaliśmy się do Cienfuegos, miasta położonego nad zatoką na południu wyspy, w okolicy Trinidadu. To miasto jest zupełnie inne niż Hawana. Zaskoczyło nas elegancją, nowoczesnością (w kubańskim znaczeniu) i nadmorskim, wakacyjnym klimatem. Olśniewa również wyjątkową architekturą z przełomu XIX i XX w. Zostało założone przez osadników francuskich, stąd zabudowa miasta została zainspirowana rozwiązaniami urbanistycznymi z Paryża. Przyczyniło się to do nadaniu miastu miana "perły południa". I potwierdzam, osławiony Trinidad nie umywa się do Cienfuegos.
W odległości ok. 50 km od Cienfuegos znajduje się Gran Parque Natural Topes de Collantes, a w nim kilka tras pieszych wędrówek oraz rzeki, wodospady i naturalne baseny, w których można popływać, jak np. Salto del Caburni - 63-metrowy wodospad, u stóp którego można się kąpać. My jednak wybraliśmy inny wodospad, a właściwie "zestaw" 3 mniejszych wodospadów - El Nicho. Każda z poszczególnych kaskad oddalona jest od siebie o kilka minut spaceru.
Wstęp na szlaki jest płatny. Koszt spaceru szlakiem na El Nicho - 10 CUC. Czas przejścia do pierwszej kaskady - 10-15 min.
Jedna z kaskad El Nicho. |
Powyżej kaskad jest punkt widokowy. |
Następnego dnia udaliśmy się do Trinidadu. Miasto opisywane jako drugie po Hawanie najpiękniejsze i turystycznie najważniejsze na Kubie. Nas rozczarowało. Niewielki Plaza Mayor, główny plac (właściwie placyk) miasta, ładny, ale nic ponad to, kilka kolorowych bocznych uliczek i to wszystko. Po opisach i zdjęciach w internecie spodziewałam się czegoś więcej. Jeśli ktoś zamierza specjalnie z Hawany jechać kilka godzin do Trynidadu, to odradzam. Aż tak nie warto. Na nocleg w okolicy polecałabym Cienfuegos.
Plaza Mayor |
Na rogu Plaza Mayor |
Boczna uliczka od głównego pacu. |
Rozczarowani Trinidadem udaliśmy się do Valle do los Ingenios ("dolina cukrowych młynów"), rolniczej równiny, gdzie dawniej królowały plantacje trzciny cukrowej. Odwiedziliśmy jedną z największych takich plantacji w XVIII i XIX w. - Manaca Iznaga. O jej świetności świadczy 44-metrowa wieża z 1835 r., z której obserwowano niewolników pracujących na polach uprawnych (wejście na wieżę 2 CUC = ok. 2 EUR). Przed skrętem na plantację znajduje się niewielki parking (1 CUC = ok. 1 EUR).
Widok z wieży strażniczej. Dom na zdjęciu to odrestaurowana dawna posiadłość właścicieli plantacji. Dziś mieści się tu restauracja. |
W okolicy Cienfuegos można odbyć wycieczkę łódką po Laguna del Tesoro ("laguna skarbu"), podczas której płynie się motorówką najpierw kanałem przez las namorzynowy, by wpłynąć na jezioro-lagunę pełną małych wysepek. Można tu też odwiedzić farmę krokodyli. Jednak jeszcze przed wylotem po obejrzeniu filmów na YouTube zrezygnowaliśmy z tego. Piszę jednak informacyjnie, jakby kogoś zainteresowało.
Zamiast popływać łódką postanowiliśmy popływać wpław w Cueva de los Peces ("grota ryb"). Jest to wypełniona przejrzystą wodą studnia krasowa (tzw. cenote), miejscami głęboka na 70 m, łącząca się z morzem podziemnymi kanałami. Pływanie z maską i fajką obowiązkowe! Niesamowite wrażenie robi widok krystalicznej wody niknącej w czarnej otchłani gdzieś daleko w dole, podczas gdy wokół pływają mniejsze i większe rybki.
Parking 2 CUC = ok. 2 EUR.
Tego samego popołudnia miałam jeszcze ochotę poplażować na pięknej, jak wyczytałam, Playa Giron, zwanej także Playa los Cocos. Srogo się jednak zawiodłam. Plaża nie była ani tak ładna, ani kokosowa. Ot, jedna kępka palemek. Zanurzyłam się w gorącej wodzie, osuszyłam na słońcu i tyle z plażowania.
CZĘŚĆ TRZECIA: VALLE DE VIÑALES
Opuściliśmy Cienfuegos kierując się na Hawanę, a następnie na zachód ku dolinie Vinales. Na autostradzie pojedyncze samochody dzielą asfalt z małymi wozami zaprzężonymi w konie, z rowerzystami, a nawet pieszymi, którzy nieraz poruszają się pod prąd. Wcieniu betonowych wiaduktów (czasem prowadzących donikąd) chronią się grupki robotników i kobiet (autostopowiczów) oczekujących na transport. W sercu doliny znajduje się miasto Vinales. Samo w sobie nie stanowi atrakcji, ale dla zwiedzania okolicy warto się tu zatrzymać. Po całej dolinie rozsiane są piękne i majestatyczne mogoty - gigantyczne ostańce skalne porośnięte bujną roślinnością. To dla nich ściągają tu tłumy turystów.
Mural de la Prehistoria. Osobliwy rodzaj sztuki. Wg mnie to gigantyczny bohomaz (120x180 m) na ścianie jednego z mogotów. Ma rzekomo przedstawiać kolejne etapy ewolucji istot żywych. |
W bliskiej odległości od północno-zachodniego wybrzeża Kuby rozciąga się archipelag dziewiczych wysp Colorados rozrzuconych pomiędzy rafami koralowymi a lasami namorzynowymi. Najpiękniejsze z nich to Cayo Jutias i Cayo Levisa - dwie wstęgi złocistego piasku kontrastujące ze szmaragdowymi wodami. Zaledwie 60 km na północ od Vinales leżą wyspy stworzone do rozkoszowania się urokami złocistych plaż. Jednak jest jedno "ale": stan nawierzchni drogi łączącej Vinales z Cayo Jutias pozostawia wiele do życzenia, delikatnie mówiąc. A wprost - jest fatalna w najgorszym tego słowa znaczeniu! To raptem 60 km, a jechaliśmy 3 godziny! Pierwsza połowa drogi jest jeszcze w miarę dobra, ale druga to koszmar:( Dziura na dziurze uniemożliwiające rozwinięcie prędkości większej niż 20-30 km/h. A szkoda, gdyż widoki po drodze są ładne, na wyspę prowadzi kilkukilometrowa grobla przez morze i lasy namorzynowe. Podwieziony przez nas autostopowicz będący pracownikiem baru na plaży na Cayo Jutias powiedział nam, że mimo petycji pisanych do władz prowincji, nie udało się wyprosić naprawienia nawierzchni. I że nigdy nie widział nikogo powtórnie przyjeżdżającego na tę wysepkę właśnie ze względu na niewygodny dojazd.
Na całodzienny odpoczynek wybraliśmy Cayo Jutias. Nie ma tu żadnych hoteli ani zabudowań, tylko mała latarnia morska i jeden bar na plaży. Do niedawna za wjazd na tę wyspę trzeba było zapłacić 5 CUC (ok. 5 EUR), ale na szczęście tę opłatę zniesiono. Wzdłuż wyspy ciągnie się jedna droga, od której co chwila odchodzą zjazdy na plażę. Na końcu drogi (i wyspy zarazem) jest bar na plaży.
Plaża na Cayo Jutias. Na i przy plaży rosną drzewa namorzynowe. |
Przykład dziur na drodze dojazdowej do Cayo Jutias. |
Droga wzdłuż wyspy Cajo Jutias. |
CZĘŚĆ CZWARTA: MARIA LA GORDA
Półwysep Guanahacabibes to najbardziej na zachód wysunięty zakątek Kuby. To dzika kraina będąca parkiem narodowym rzadko odwiedzana przez turystów. A my właśnie to miejsce wybraliśmy na 3-dniowy błogi odpoczynek na rajskiej plaży pośród strzelistych palm. Hotel Maria la Gorda ("gruba Maria") położony jest pośrodku niczego, a właściwie pośród lasu - nie ma tu miasta, innych zabudowań niż hotelowe, ani żadnych rozrywek. Ten rajski zakątek, jedno z najbardziej dziewiczych miejsc na Kubie, słynie nie tylko z rozległych plaż otoczonych turkusowym morzem, ale także z działalności tutejszego międzynarodowego centrum nurkowego. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po przybyciu na miejsce okazało się, iż w ośrodku na ok. 200 osób gości jest może kilkadziesiąt. A większość z nich to nurkowie spędzający całe dnie pod wodą, dzięki czemu długa rajska plaża była całkowicie do naszej dyspozycji. Varadero ze swoją betonową ciasną zabudową hotelowymi molochami i tłumami na plaży się nie umywa! Byliśmy bardziej niż bardzo zadowoleni z wyboru tego hotelu!! Idylliczny wypoczynek w cichym, miłym hotelu z piękną plażą. A do tego ta rafa! Wystarczyło założyć maskę z rurką i płetwy, odpłynąć kilkanaście metrów od brzegu, by podziwiać piękne okazy podwodnej fauny i flory. Szkoda, że nie mieliśmy aparatu robiącego podwodne zdjęcia, gdyż nie możemy tego pokazać, co nas tak zachwycało.
Hotel jest oddalony o co najmniej kilkadziesiąt kilometrów od jakiegokolwiek miasta, nie ma bazy rozrywkowej (1 bar przy recepcji i 1 restauracja), więc nadaje się dla osób ceniących ciszę i spokój.
Na miejscu można wziąć udział w kursie nurkowym, wybrać się na nurkowanie lub snorkowanie na rafie, a także wypożyczyć sprzęt. My ograniczyliśmy się do wypożyczenia płetw, których nie zabraliśmy ze sobą. Koszt wypożyczenia płetw: 3 CUC (ok. 3 EUR) za dzień. Cały zestaw płetwy + maska i rurka: 7 CUC (ok. 7 EUR) za dzień. Wyprawa łodzią na snorkowanie: 12 CUC (ok. 12 EUR).
Takim wspaniałym akcentem zakończyliśmy naszą podróż po Kubie. Było rewelacyjnie. Jak widać Kuba to nie tylko plażowanie w hotelowym kurorcie. Wystarczy nieco poszperać w internecie, poplanować, pokombinować i można ruszać w karaibską podróż. Jak my to zorganizowaliśmy, opiszę w kolejnym poście.
Kubę gorąco polecają
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz