Islandia urzekła nas nie tylko wspaniałą przyrodą, ale i smakiem
owoców morza. Islandczycy zjadają najwięcej ryb w przeliczeniu na mieszkańca.
Leciałam tam zatem bardzo nastawiona na zakosztowanie lokalnych specjałów,
takich jak stek z wieloryba, maskonur (taki ptak, nieoficjalny symbol
Islandii), homary itp.
Choć żywiliśmy się głównie
daniami gotowymi (tylko do podgrzania), to raz w pewną piękną noc przygotowałam
kolację, na której królowały przegrzebki smażone na maśle. Bardzo lubię te
mięczaki za ich delikatne mięso, więc gdy zobaczyłam je w jednym z marketów,
prawie pisnęłam z radości. U nas, w Polsce, ciężko je dostać. Na Islandii
leżała ich w zamrażarce cała sterta, popakowane w mniejsze i większe opakowania.
Wystarczyło poszukać jeszcze masła i mieliśmy wyborną kolację, której nigdy nie
zapomnę. Po pierwsze ze względu na pyszne przegrzebki, a po drugie na miejsce
ich przygotowania - na świeżym powietrzu, pod rozgwieżdżonym niebem, na tle
którego tańczyła przecudna zorza. Doprawdy niezapomniane, wyjątkowe wrażenie
"once in a lifetime":)
Gotuję pod zorzą... magical! :) |
Biwakowa wersja eleganckich przegrzebek ;) |
Takich smaczków kulinarnych w
islandzkich marketach było więcej. Lodówki i zamrażarki pełne były różnorakich
ryb i mięczaków. Szkoda, że nie znam islandzkiego, nie wszystkie rozpoznawałam.
Najciekawsze i najbardziej niezwykłe okazały się jednak... owcze głowy. To wciąż żywe
świadectwo czasów, gdy Islandczycy nie mogli sobie pozwolić na zmarnowanie
choćby najmniejszego kawałka mięsa. Taką głowę można kupić nawet w najtańszym
markecie.
Innym,
niecodziennym przysmakiem jest na Islandii hákarl - rekin. To coś bardzo specyficznego i
kontrowersyjnego. Surowe mięso rekina
najpierw jest zakopywane w specjalnych skrzyniach w ziemi na kilka miesięcy
(przez ten czas m.in. opada ołów z ryby), a potem jest suszone w przewiewnych
chatkach na świeżym powietrzu. Niestety nie mieliśmy okazji go spróbować, choć
pewnie towarzyszyłoby temu podwyższone tętno;) Jego smak opisuje się jako
zgniły, cierpko-gorzki o bardzo intensywnym, ostrym zapachu. Spożywaniu hákarla koniecznie musi towarzyszyć coś
mocniejszego, najlepiej brennivín - islandzka wódka o
kminkowym aromacie.
Dużo przyjemniejsze
jest zapewne spożywanie maskonura,
ptaka-maskotki Islandii. Mój K. nastawiał się na to danie, niestety się nie
udało.
Źródło |
Udało się nam
natomiast trafić do lokalu, o którym przeczytałam na długo przed wyjazdem i
wiedziałam, że jeżeli tylko czas pozwoli, to musimy tam zajść. Sægreifiinn,
inaczej Seabaron, to portowy niewielki lokal na kilkanaście miejsc. Zarówno z
zewnątrz jak i wewnątrz nie zwraca na siebie uwagi, siedzi się na beczkach
rybackich wyłożonych spękanymi poduchami przy długich stołach z lakierowanego
kawałka drzewa. Nie ma menu, z witryny chłodniczej wybiera się, co ma się
ochotę zjeść. Mimo to lokal jest stale pełen, latem czeka się w długiej
kolejce. Miejsce stało się słynne na cały świat za sprawą podawanej tu lobster
soup, czyli zupy z
homara, która okazała się RE-WE-LA-CYJ-NA!!! Oniemiałam z zachwytu! Nawet New York Times już
w 2006 r. pisał: "The concoction, called humarsupa, is straightforward,
traditional, glaringly honest, delicious and the first thing you should eat
when you arrive in town." (źródło). Również nasz rodzimy Makłowicz zachwycał
się tą zupą.
Koszt ok. 40 PLN
Łyżka pełna mięsa homara. Zupę podaje się z bagietką i masłem |
Zupa z homara
przyćmiła to, po co przyszliśmy do Seabarona, mianowicie wieloryba. Miałam pewne wyrzuty
sumienia w związku ze zjedzeniem wieloryba, ale... za bardzo lubię próbować
nowych, niecodziennych smaków, by sobie tego odmówić. Tym bardziej, że tego morskiego
ssaka można spróbować bodajże w zaledwie trzech krajach na świecie (Islandia,
Norwegia, Japonia). Mięso wieloryba w
stanie surowym jest krwisto czerwone, wygląda zupełnie jak wołowy stek z
polędwicy. Po usmażeniu był lekko soczysty, mięso było zbite i twardawe. Co nas
jednak najbardziej zaskoczyło, to jego zapach - pachniał... usmażoną wątróbką!
Dziwne mięso, niby ryba, choć tak naprawdę ssak. Gdybym nie wiedziała,
pomyślałabym, że to kiepsko przyrządzony stek. Smaczny. Zupełnie inny
niż się spodziewałam, nie czuć go było rybą ani oceanem.
Koszt ok. 60 PLN.
Porządna porcja wieloryba |
Sam lokal z zewnątrz niczym się nie wyróżnia. Ale naprawdę warto do niego wejść. Kawa i woda gratis. Islandczycy to kawosze. Widziałam nawet przed jednym z marketów wystawiony wielki termos z pompką pełen kawy, którą można się było za darmo raczyć. Kubeczki też oczywiście były;)
Seabaron z zewnątrz |
Witryna chłodnicza u Seabarona. Wieloryb, szaszłyki z przegrzebek, dorsza, łososia i innych ryb, których nie znałam |
Na
zakończenie coś nie-mięsnego. Skyr. Bardzo go polubiliśmy i Islandczycy chyba też
za nim przepadają, gdyż jest go mnogo na sklepowych półkach, w wielu smakach.
Skyr przypomina w smaku jogurt, ma konsystencję bardzo gęstej śmietany albo
serka homogenizowanego. Osobiście najbardziej zasmakował mi skyr jagodowy i gruszkowy.
Zajadałam go z herbatnikami, ale nie takimi jak nasze, cienkimi, lecz
islandzkimi grubaśnymi herbatnikami 3-4 razy grubszymi niż nasze. Idealne
drugie śniadanie:)
Źródło |
Koniec islandzkich reportaży;) Dla przypomnienia:
Islandia cz. 1 - zachód i Fiordy Zachodnie
Islandia cz.2 - północ i wschód
Islandia cz.3 - południe i zachód
Islandia cz.4 - rady praktyczne
Islandię bardzo polecają
Spotkaliście maskonury na żywo? Po takim doświadczeniu nawet twardy facet miałby chyba opory, żeby zjeść jednego z tych słodziaków. ;)
OdpowiedzUsuńNiestety nie. Na Islandii byliśmy w 2giej połowie października, kiedy maskonury już wyruszyły na morze. Te ptaki można spotkać na lądzie tylko od kwietnia do września, kiedy się lęgną.
Usuń