sobota, 12 listopada 2016

"Metro 2033/2034/2035" trylogia. Dmitry Glukhovsky

       Ciemność zawsze skrywa tajemnice, ciemność budzi lęk, ciemność tworzy przerażające legendy, ciemność zabija, ale ciemność jest też łaskawa i chroni ludzi przed śmiercią czyhającą na powierzchni ziemi. Nigdy nie byłam fanką tego typu mrocznych, thrillerowatych powieści. Zachęcona jednak przez Mojego K. bardzo pozytywnymi opiniami n.t. tej powieści, postanowiłam sięgnąć po pierwszą część trylogii "Metro" - "Metro 2033". I sama się zadziwiłam. Nigdy nie należy mówić nigdy...

"Nie było w nim nic, tylko pusty ciemny tunel odmierzający każdemu czas, tunel, którym człowiek ma iść na oślep od stacji „Narodziny” do stacji „Śmierć”. Poszukujący wiary próbowali po prostu znaleźć w tym przejeździe boczne tunele. Ale stacje były tylko dwie, i tunel powstał tylko po to, żeby je połączyć, dlatego żadnych odnóg w nim nie było i być nie mogło."

        Atomowa apokalipsa przyszła nieproszona, jak to zwykle ma w zwyczaju. Powierzchnia zamieniła się w radioaktywne piekło, więc kto przeżył, schronił się w głębokich tunelach i stacjach przepięknego moskiewskiego metra. Miejsce to stało się kolebką nowego społeczeństwa zebranego z resztek ocalałych mieszkańców Moskwy. Metro w swych trzewiach pomieściło komunistów, faszystów, rewolucjonistów, ateistów, naukowców, bandytów i wielu innych. Stworzyli oni tam własny świat, stacje-państwa, konfederacje, organizacje handlowe i militarne – słowem: cudaczne odbicie przedatomowej rzeczywistości, które udowadnia, że człowiek jest zwierzęciem politycznym. Z naciskiem na „zwierzęciem”. Czytelnik wędruje z głównym bohaterem przez tunele, poznając metro, jego dramaty i tajemnice. A tych jest bez liku. Kilkadziesiąt lat po nuklearnej wojnie problemów jest więcej niż rozwiązań.

      Bo metro tętni strachem. Nie jestem specjalnie mocno dotknięta lękiem przed ciemnością, ale wizja smoliście czarnych tuneli zjeżyła mi momentami włosy na głowie. Szczególnie za siedemsetnym metrem w stronę Ogrodu Botanicznego, albo ten nieszczęsny boczny tunel od Polaszejewskiej, schodzący na niższe poziomy, z którego bije aura niczym z otchłani. Opis, albo nawet sugestia, niebezpieczeństw naprawdę robi swoje. Może nie tak jak w horrorach, ale wystarczająco dobrze. Czasami, gdy wszystko tonie w gęstej atmosferze strachu przed nienazwanym, ale do bólu realnym niebezpieczeństwem, człowiek powtarza odruchowo w myślach „szybciej, biegnijcie szybciej!” A ile jest tu niesamowitości! Tylko czy to naprawdę niesamowitości? To już ocenicie sami.
           Przez taki kalejdoskop frakcji i zagrożeń przyjdzie przedzierać się Artemowi, młodzieńcowi, który wyrusza w niebezpieczną podróż do centrum metra z ostrzeżeniem o nadchodzącym zagrożeniu ze strony nowych, zmutowanych form życia nawiedzających jego rodzinną stację. Sam, w pojedynkę przemierza nieoświetlone i bezludne tunele metra, w których może kryć się wszystko - od rzezimieszków po krwiożercze mutanty. Ale czy na zamieszkałych stacjach jest lepiej? Na stacjach, gdzie często panuje przysłowiowy brud, smród i ubóstwo, a jedynym prawem jest prawo silniejszego z kałasznikowem, a walutą są naboje? 
        "Metro 2033" to klasyczna "powieść drogi". Główny bohater wyrusza w pełną niebezpieczeństw podróż, aby wypełnić swoje przeznaczenie. Rozwija przy tym swoją osobowość, z dziecka przeradza się w twardego, dojrzałego człowieka i jak to często bywa - wraca do punktu wyjścia.
       Bardzo ciekawy jest koloryt poszczególnych stacji czy też światów, które przedstawia nam autor, Dmitry Glukhovsky. Widzimy karykaturę współczesnych trendów politycznych, widzimy wszelkiego rodzaju mutacje ludzi i zwierząt wywołane globalną wojną i skażeniem będącym jej skutkiem, widzimy zaszczutych ludzi bez jakiejkolwiek nadziei, widzimy strach, który tworzy w ludzkich umysłach przedziwne historie. Świetna mieszanka przygodowo-psychologiczno-thrillerowa. Mnie osobiście było bardzo ciężko oderwać się od lektury "Metra 2033". Książka dosłownie wciągnęła mnie w swój mrok. Po raz pierwszy poczułam ciekawość do mroku, choć budzi on strach.
     Jednak na tym koniec moich zachwytów nad "Metrem". Część pierwsza, "Metro 2033", jest rewelacyjna. O ile druga część jest znośna, choć pozostawia wiele do życzenia, to część trzecia wg mnie to klapa. 

        Kolejna część trylogii, "Metro 2034", wciąż jest dobra, ale już niestety nie wybitna. Z przykrością stwierdziłam, że coś się po drodze rozmyło i zagubiło. Groza i klimat wprost nie do opisania w pierwszym tomie, aż zapierały dech, tutaj pozostały ich tylko resztki. Wydaje się, jakby Glukhovsky napisał tę część na szybko, aby możliwie najszybciej sprzedać ją na fali popularności części pierwszej. Ucierpiały na tym opisy - a więc i wspaniały klimat, którym porażało "Metro 2033", ucierpiały konstrukcje postaci (zapadająca w pamięć była chyba tylko jedna, Homer), ucierpiał wątek główny, który wydaje się niedopracowany i nierozwiązany (o porażającym zakończeniu w stylu "2033" można zapomnieć), ucierpiała druga głębsza warstwa, będąca jednym z najsilniejszych punktów poprzedniej powieści. "Metro 2034” nie jest kontynuacją „Metra 2033”, jest po prostu jej uzupełnieniem, osobną historią. Tutaj główny bohater z poprzedniej części, Artem, również się pojawia, ale jego rola jest tak nieznaczna, że nawet go teraz, po upływie kilku miesięcy, nie kojarzę, jest jednym z wielu, nie odgrywa żadnej kluczowej roli. Główna trójka bohaterów również nie budzi większego zainteresowania (może z wyjątkiem Homera): wojujący Hunter z okaleczoną psychiką, skrzywdzona ale dobrotliwa Sasza, filozofujący Homer i kłamliwy muzyk. I ten wciśnięty jakby na siłę wątek miłosny dwojga ludzi, gdzie od początku czytelnik czuje, że to jest tak naiwne posunięcie autora, że aż przykro. Nie ma w tej części trylogii ani napięcia, ani zaciekawienia, ani emocji. Są za to płaskie i nudne postacie, które nie przekonują, łopatologiczna filozofia, która drażni i akcja, która nuży.

            Niemniej jednak nie było z "Metrem 2034" tak źle, bym odłożyła książkę na półkę. Co innego z ostatnią częścią, "Metro 2035". Jestem wręcz wściekła na autora, który zakończył serię tym...czymś. Ale cóż, skoro autor kazał na nią czekać aż 10 lat, można mieć wrażenie, że nie był to przemyślany proces "twórczy". Tak wciągający klimat metra z części "2033" rozwiał się tutaj zupełnie - pozostała tylko polityka, proza życia i międzyludzkie przepychanki, podłość i okrucieństwo. Gdybym nie wiedziała, że akcja toczy się w metrze, to nie dałoby się tego wyczuć - nie ma tu tego charakterystycznego w poprzednich częściach odczucia, że otaczają nas ciemne tunele i stwory czające się w ciemnościach. Praktycznie cała pierwsza połowa tej książki to kompletny chaos bez ładu i składu. Przeskakujemy z miejsca na miejsce z równie zdezorientowanym Artemem i czekamy na coś, co pozwoli nam wciągnąć się w świat metra. Ta powieść jest nie tylko kompletnie bez klimatu, ale też płytka i przegadana. A Artem stał się tak irytującą postacią, że nie chcę mieć z nim więcej do czynienia. Moje dosłowne obrzydzenie budziły opisy zezwierzęcenia, upodlenia ludzi. O ile rajem nie było metro już w części pierwszej, o tyle metro z części trzeciej to siódmy krąg piekielny Dantego. Nie zdzierżyłam tego. Odłożyłam książkę.
        Subiektywnie mogę polecić jedynie pierwszą część, "Metro 2033". Nawet taka literacka antylubicielka powieści grozy wciągnęła się w klimat tej powieści. Aż trudno uwierzyć, że Dmitry Glukhovsky miał problemy z wydaniem tej części. Rosyjscy wydawcy niezbyt przychylnie spoglądali na tekst podejrzanego podrostka (władającego biegle pięcioma językami, mieszkającego kilka lat w Izraelu, a późnej w zachodniej Europie, pracującego jako reporter dla wielu zagranicznych stacji telewizyjnych i podejrzewanego o szpiegostwo). Gdy powieść w końcu się ukazała, jej nakład osiągnął ponad półmilionową ilość egzemplarzy, a sam tytuł szybko stał się kultowy.

Częściowo polecają 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz