piątek, 11 września 2015

Góry Stołowe

              Lubimy z Moim K. wyskoczyć gdzieś w góry na weekend. Tym razem padło na Góry Stołowe. Od dawna nas one ciekawiły swoją niecodzienną budową. Skalny labirynt Błędnych Skał i dziwne formy skalne w kształcie grzybów to wizytówka tych gór. Wsiedliśmy zatem w samochód i ruszyliśmy do Kudowy Zdroju, miasta uzdrowiskowego na skraju Parku Narodowego Gór Stołowych.

Dzień 1: Błędne Skały i niedokończony marsz na Szczeliniec


Na Błędne Skały można dojść leśnym szlakiem momentami dość stromym, ale ciekawym. Fajne w Górach Stołowych jest to, że jak się już wejdzie na szczyt, to idzie się po płaskim, poziomym terenie, jak po blacie stołu, więc tak ciężko nie jest. Błędne Skały to labirynt szczelin i zaułków, niekiedy niezwykle wąskich, oddzielających bloki skalne kilkunastometrowej wysokości. Wiele skał ma własne nazwy np.: "Skalne Siodło", "Kurza Stopka". Powstałe wskutek wietrzenia piaskowca formy skalne tworzą kilkusetmetrową trasę turystyczną o niepowtarzalnym uroku, którą zwiedzając często dosłownie przeciskamy się pomiędzy skałami wąskimi szczelinami. Wysokość korytarzy waha się w granicach 6-8 m, szerokość jest różna - miejscami wynosi tylko kilkadziesiąt centymetrów. Mimo że trasa nie wydaje się długa, to jej przejście może - jak nam - zająć naprawdę sporo czasu. Kształty skał są tak fantastyczne, tak urokliwe, że co krok przystawaliśmy, by napawać się ich widokiem i by coś (lub się;) ) sfotografować, co zabrało nam oczywiście mnóstwo czasu;) bardzo fajne miejsce. I ciekawe. Nic dziwnego, że producenci filmu "Opowieść z Narnii: Książę Kaspian" postanowili nakręcić tam część scen.
Po wyjściu z Błędnych Skał skierowaliśmy się w stronę wsi Pasterka na trasie na Szczelinie, najwyższy szczyt Gór Stołowych. Niestety mając tę górę  już na wyciągnięcie ręki musieliśmy z przyczyn technicznych zrezygnować z jej zdobycia i udać się w kierunku Kudowy. Trudno, Szczeliniec poczeka do jutra.





Dzień 2: Szczeliniec Wielki - Radkowskie Skały - Skalne Grzyby - Wielkim Torfowisko Batorowskie - Skały Puchacza - Krzyż Marty

Dzień rozpoczęliśmy od wdrapania się na Szczeliniec Wielki (w odróżnieniu od jego pobliskiego brata -Szczelińca Małego), który naprawdę wygląda jak stół albo jak płaskowyż wypiętrzony pionowo w górę, więc podejście było momentami naprawdę strome. Na ostatnim etapie na szczyt prowadzą schody. My wybraliśmy mniej uczęszczany, a zatem praktycznie pusty, szlak zaczynający się gdzieś na leśnym parkingu, a nie w Karłowie, skąd wyrusza większość wycieczkowiczów. Niestety wszystkie szlaki łączą się na owych schodach, więc tam było już tłoczno. Szczeliniec Wielki z daleka wygląda na masyw o rozległym płaskim wierzchołku i prawie pionowych zboczach, stąd też zapewne wywodzi się nazwa tego pasma górskiego. Zbocza opadają prawie ze wszystkich stron skalnymi murami o wysokości do 60 m, zaś cały rozległy wierzchołek jest bardzo gęsto spękany i to znacznie w głąb. Spękanie piaskowców utworzyło największe w Polsce "skalne miasto". Na trzech poziomach spotykamy niezliczone skały o fantazyjnych kształtach. Wiele skał posiada własną nazwę.  Niezmiernie ciekawym fragmentem Szczelińca Wielkiego jest tzw. "Piekiełko". Jest to szczelina skalna o długości ok. 100 m i głębokości blisko 20 m ze specyficznym mikroklimatem. Naprawdę robi wrażenie. Szczeliniec to góra o najdziwniejszym szczycie, na jakim byłam;)

Widok na Szczeliniec ze wsi Pasterka
Rozpadlina na Szczelińcu

Piekiełko
Ze Szczelińca przedostaliśmy się w okolice Radkowskich Skał, skąd rozpoczęliśmy dłuuugą wędrówkę po Parku Narodowym Gór Stołowych. Początek nie był dla mnie obiecujący, przejście z Radkowskich Skał do Skalnych Grzybów było wg mnie ciut przydługie i mało ciekawe pod względem widoków. Mojemu K. natomiast się podobało, czyli zdania podzielone. Jednak gdy doszliśmy do Grzybów, wszystko wypiękniało - pogoda (choć to może po prostu zasługa nie tak gęstego lasu jak wcześniej, dzięki czemu było słoneczniej;) ) i okolica, w której poczułam się jak krasnal jakiś! Strzeliste drzewa, wysokie trawy i gigantyczne grzyby... z kamienia;) Jako dziecko bardzo lubiłam wierszyk o żyjątkach leśnych (robaczek, ślimak, myszka), które jedno po drugim chroniły się przed deszczem pod grzybem, który robił się coraz większy, bo rósł w deszczu (nie pamiętam ani tytułu ani autora:( ). Teraz to ja się poczułam taką myszką skrywającą się pod grzybem;)



Ze Skalnych Grzybów przeszliśmy skrajem Wielkiego Torfowiska Batorowskiego na Skały Puchacza. Przez torfowisko nie prowadzi żaden szlak, jest ono zbyt delikatnym i cennym ekosystem. Zawsze chciałam zobaczyć jakieś prawdziwe bagnisko albo torfowisko. Niestety, jedno z nielicznych torfowisk w Polsce, rezerwat ścisły Torfowisko Batorowskie, zachowało się w szczątkowej formie. W XIX w. intensywnie osuszano tereny Gór Stołowych poprzez meliorację i nowe nasadzenia drzew, co niestety przyczyniło się do dewastacji środowiska na tym terenie. Nie warto jednak ingerować w przyrodę... Rezerwat w tym miejscu utworzono już w 1938 r. doceniając tym samym wartość tego terenu podmokłego. Obecnie trwają prace nad "odlesieniem i odchwaszczeniem" torfowiska.

Kładka prowadząca przez torfowisko. Po bokach trawy je zarastające 
Przedostatnim punktem wycieczki były Skały Puchacza - dawny kamieniołom działający do II wojny  światowej. Pozostały po nim wyrobiska o wysokości przekraczającej 50 metrów. Z krawędzi kamieniołomu rozciąga się przepiękny widok na Góry Bystrzyckie i Orlickie.

Widok ze Skał Puchacza
Ze Skał Puchacza już tylko kawałek do ostatniego, dla mnie osobiście bardzo ważnego, punktu wycieczki - do Krzyża Marty. Tak się nam przynajmniej wydawało, że to blisko. Na mapie w linii prostej  niedaleko, ale było to najdłuższe 800 m w moim życiu;) W rzeczywistości jednak trzeba się nieźle namęczyć, by znaleźć miejsce z XVII-wiecznym krzyżem. Po pierwsze dlatego, iż nie prowadzi do niego żaden szlak, około metrowej wysokości krzyż stoi pośrodku lasu. Po drugie idąc od strony Skał Puchacza trzeba się przeprawić (z wielkim trudem) przez wielkie pole wiatrołomów, uważając, by nie skręcić sobie kostki, by nie spaść z konara balansując jak na linie, by nie wejść w błoto, może też się przytrafić spotkanie ze żmiją zygzakowatą, która ponoć występuje w dzikich ostępach Gór Stołowych. Udało nam się odnaleźć to miejsce tylko dzięki współrzędnym (50°27’01.5″N 16°23’14.3″E) znalezionym na tej stronie, za co autorowi bardzo dziękuję. Jak dobrze, że smartfony mają GPS i kompas;)
A dlaczego mimo tylu trudów tak bardzo chciałam się tam dostać? Krzyż Marty to krzyż pokutny. W myśl przepisów obowiązujących na Śląsku w latach 1301 - 1500 wyrok sądu nakładał na mordercę m.in. obowiązek wystawienia na miejscu zbrodni kamiennego krzyża lub kapliczki. Rodzina ofiary przy krzyżu wyrzekała się zemsty i godziła z mordercą. Krzyż Marty świadczy o kontynuowaniu trwającej do XVIII w. tradycji krzyży pokutnych, postawiony został już nie przez zabójcę, a przez rodzinę ofiary dla uczczenia pamięci zamordowanej. Pokryty jest on napisem w języku niemieckim wyjaśniającym tragedię, jaka rozegrała się w tym miejscu. W tłumaczeniu na język polski wykuta w kamieniu inskrypcja głosi: "W roku 1628 dnia 19 marca została w morderczy sposób zabita w wieku 15 lat cnotliwa panna Marta Gorgi córka ślubna kamieniarza ze wsi Ratno Górne. Niech Bóg będzie jej łaskawy. Chwalebnego zmartwychwstania, 1644. O Boże daj jej zbawienie". Sprawcami zbrodni byli ukrywający się w lasach Gór Stołowych dezerterzy w okresie trwającej wtedy wojny trzydziestoletniej. 
Ehhh... rozpisałam się, ale urzekają mnie takie historie, szczególnie jeśli mogę dotknąć ich namacalnego dowodu sprzed prawie 400 lat, to muszę to zrobić. Dlatego brnęliśmy z K. przez te wiatrołomy. Właściwie to on jako nasz przewodnik i nawigator brnął tam ze mną i dla mnie, kochany:) 
Na szczęście nie musieliśmy wracać tą samą drogą. Stwierdziłam, że idziemy naprzód, tam musi być jakaś cywilizacja;) Od drugiej strony przez las dostrzegliśmy ledwo wydeptaną ścieżkę do krzyża (ktoś tam jednak chodzi), którą po ok. 80 m doszliśmy do leśnej dróżki, takiej szerszej ścieżki (drwalskiej, jak ją nazwaliśmy), dalej leśną drogą do drogi zwanej Kręgielnym Traktem aż do żółtego szlaku, co zajęło nam raptem ok. pół godziny. Uffff....



Data postawienia krzyża
Dzień 3: Kudowa Zdrój i Kaplica Czaszek
Ostatni dzień to już tylko spacer po Kudowie i zwiedzanie Kaplicy Czaszek, jedynej takiej w Polsce. Byliśmy mile zaskoczeni tym miastem-uzdrowiskiem. Ma piękny plac centralny z zabytkową pijalnią wód leczniczych. Przedłużeniem placu jest park z urokliwą aleją kończącą się stawem z fontanną. Stąd już niedaleko do Kaplicy Czaszek. Wybudowana w 1776 r. kaplica to wielki wspólny grobowiec ofiar wojen śląskich oraz chorób zakaźnych i głodu z połowy XVIII w., którego ściany i sufit wyłożone są 2 tysiącami czaszek i kości ludzkich. Pod podłogą spoczywa dalsze kilkadziesiąt (20-30 tys.) szczątków ludzi. Widok taki, że ciarki nieraz przechodzą po plecach. Memento mori...

Nie, to nie śródziemnomorski kurort. To plac centralny w Kudowie
Pijalnia wód
Kaplica Czaszek

Polecają

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz