niedziela, 1 lutego 2015

"Podróż na sto stóp" Richard C. Morais

                Kolorowo, apetycznie i magicznie – takie można odnieść wrażenie, kiedy zobaczy się okładkę powieści Richarda C. Morais „Podróż na sto stóp”, jak również po przeczytaniu okładkowych recenzji, m.in. Anthonego Bourdaina (którego uwielbiam), pełnych "achów!" i "ochów!". A do tego latem na ekranach kin gościł film na podstawie tej powieści wyprodukowany przez Stevena Spielberga i Oprah Winfrey, w którym jedną z głównych ról zagrała laureatka Oscara Helen Mirren. Wszystkie te elementy skutecznie zachęciły mnie do lektury powieści. Działając według znanej zasady „najpierw książka, później film”, postanowiłam zmierzyć się z wersją papierową „Podróży na sto stóp”, która stała się międzynarodowym bestsellerem i pozycją ogłoszoną mianem Wybitnej, wciągającej bez reszty (…). Bez wątpienia najlepszej powieść wszech czasów osadzonej w świecie kulinariów!”. Czy rzeczywiście jest taka zachwycająca?

              Książka Richarda C. Morais podzielona jest na cztery rozdziały, których akcja toczy się w Mumbaju, Londynie, Lumiére oraz Paryżu. W każdej z tych części poznajemy losy głównego bohatera, Hassana Haji, i jego rodziny działającej z dużym powodzeniem w miejscowej branży restauracyjnej, jednakże zmuszonej przez wiele czynników zewnętrznych do emigracji z Indii do Europy. Po długiej podróży bliscy Hassana osiedlają się w małym francuskim mieście Lumiére i postanawiają zacząć wszystko od nowa. Pierwszym krokiem ku nowemu życiu jest otwarcie restauracji oferującej dania kuchni indyjskiej. Ta decyzja głowy rodziny Haji nie podoba się Madame Gertrude Mallory, miejscowemu autorytetowi kulinarnemu i genialnej, choć powściągliwej, właścicielce konkurencyjnej Le Saule Pleureur. Wszystkie próby mające na celu przepędzenie nowych mieszkańców z miasta sprawiają, że w życiu Madame Mallory i rodziny Haji (zwłaszcza Hassana) zmieni się bardzo mocno…
              I tu historia powinna nabrać tępa, wciągnąć czytelnika, omamić go emocjami i uczuciami odczuwanymi przez kogoś przybyłego z obcego kraju, obcej kultury, jak również powinna mamić smakami i zapachami tylu różnorakich kuchni: hinduskiej, londyńskiej, francuskiej. Ale nie. Autor miał dobrą koncepcję fabuły, jednak myślę, że nie wykorzystał jej w pełni. Jak na "najlepszą powieść z kulinariami w tle" za mało było zapachów, aromatów i smaków, które powinny unosić się z każdą przeczytaną stroną. Najciekawsze intrygi zostały za szybko ucięte, a w zamian dostaliśmy wiele niepotrzebnych opisów i wątków. Pierwsze 100 stron (!) bym całkowicie usunęła - były nie tylko nużące, ale wręcz odstręczające (momentami) wulgarnością języka bohaterów jak i ich zachowania (opis wyglądu ojca głównego bohatera i jego nawyków przy stole (bardzo naturalistyczny, mówiąc oględnie) na długo zepsuł przyjemność wszelkich czytelniczo-kulinarnych doznań). Najciekawszy okazała się część trzecia, której akcja rozgrywa się w Lumiér. Tu jednak szkoda, że najciekawszy wątek z Madame Mallory skończył się nagle i w sumie bezsensownie. Myślałam, że akcja "się rozkręci", ale niestety ostatnia część przepełniona była psychologiczno-emocjonalnymi dywagacjami bohatera nad własnym jestestwem. Z psychologicznego punktu widzenia może i ciekawe, ale dla mnie nużące. Absolutnie nie tego się spodziewałam. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że książka jest przegadana, takie gadanie o wszystkim i o niczym. Za dużo nic niewnoszących opisów, a za mało skupienia się na samych bohaterach i akcji. 
             Główny bohater, Hassan, z perspektywy którego poznajemy historię opisaną w powieści, jest dla mnie postacią niejednoznaczną. Z jednej strony utalentowany, odnajdujący się w kuchni, mający wyczucie smaku. Ambitny i pojętny. To mi się w nim podobało, liczyłam, że z wiekiem te cechy się w nim pogłębią, dzięki czemu pod koniec powieści obcować będziemy z prawdziwym szefem kuchni zadowolonym z siebie i swoich dokonań. Niestety. Wg mnie Hassan nigdy na dobre nie odnalazł się w europejskiej rzeczywistości. Nawet wśród kuzynów w Londynie. Nawet jako właściciel prężnie prosperującej restauracji w Paryżu snuje się po lokalu małomówny, zamknięty w sobie, samotny. Niezbyt optymistyczne. Czy tego spodziewałam się po wielobarwnej okładce z uśmiechniętym hindusem?

             "Podróż na sto stóp" nie jest ani wciągającą, ani przejmującą, ani zabawną powieścią. A tym bardziej nie kusi egzotycznymi smakami zestawionymi z klasycznymi smakami Francji, jak by można się było tego spodziewać. Jest to zwyczajna, poprawna, co najwyżej, powieść, ale w żadnym względzie nie wybitna. Powiedziałabym, że są w niej jedynie słabo wyczuwalne opary tego smaku i aromatu, które opiewają recenzje z okładki. Wbrew pozorom ślinianki mi nie pracowały w czasie lektury. Jeśli ktoś szuka prawdziwie apetycznej powieści "kulinarnej", niech sięgnie po trylogię "Tysiąc dni w Wenecji/Toskanii/Orvieto" Marleny de Blasi, a znajdzie tu prawdziwe emocje, akcję i mnóstwo smaków i aromatów kuchni śródziemnomorskiej.
             Książka autorstwa Richarda C. Morais nie jest najlepszą wśród innych pozycji dotyczących kuchni i jedzenia – ładne opakowanie nie kryło interesującego wnętrza. Można mieć jednak cichą nadzieję, że adaptacja filmowa (której jeszcze nie oglądałam) zetrze moje pierwsze wrażenie odnośnie historii Hassana.

Tytuł: Podróż na sto stóp
Tytuł oryginału: The Hundred-Foot Journey

Autor: Richard Morais
Tłumaczenie: Urszula Ruzik-Kulińska
Wydawca: Bellona
Rok: 2014  
Stron: 303

(Nie?) Polecają

1 komentarz:

  1. Ja z kolei widziałam film, lektura czeka na mnie w Polsce. Ekranizacja podobała mi się bardzo - dynamiczna, wciągająca, wzruszająca, a momentami zabawna historia. Mam co do książki duże wymagania - teraz zaczynam się bać, że ich nie spełni...

    OdpowiedzUsuń