Do
kin wchodzi właśnie film na podstawie głośnej powieści
„Pięćdziesiąt twarzy Greya” autorstwa E. L. James (pisarski
pseudonim Eriki Leonard). Nie pamiętam książki, wokół
której powstałby taki szum, jak w przypadku całej
trylogii, a zwłaszcza w momencie ukazania się jej pierwszej części.
Kontrowersje zdają się nie odnosić wyłącznie do samej
powieści, lecz również do specyfiki jej czytelników. Podczas gdy
jedni zarzucają autorce kiczowatość i wymieniają
nieskończony szereg wad, drudzy zachwycają się wprost
trylogią i podkreślają jej oryginalność. I właśnie ta
rozbieżność w opiniach przyciągnęła moją uwagę. Sięgnęłam po część pierwszą (a później po kolejne). Nie powiem, bym do końca
byłam przekonana do podjętej decyzji. Ostatecznie nie był to
rodzaj książek, jakimi namiętnie się otaczam. Z drugiej strony
jednak, skoro wywołują one tyle skrajnych opinii, tyle dyskusji, to
chciałam wyrobić sobie własne zdanie na ich temat.
Cóż...
już po przeczytaniu pierwszej części pt. „Pięćdziesiąt twarzy
Greya” miałam mieszane, wręcz sprzeczne uczucia. Z jednej strony
książka okazała się infantylnym romansem z kategorii
„harlequinów” dla młodych ludzi. Z drugiej jednak strony jest coś w tej historii, co
intryguje, przyciąga. Po części może to być fabuła (momentami
bywa wciągająca), ale także uczucia, jakie towarzyszą nam w
czasie czytania powieści. Nie jedna pewnie osoba znajdzie scenę,
wątek, z którymi może się utożsamiać albo chciałaby przeżyć
coś podobnego.
Ale
od początku. O czym jest ta trylogia? Anastasia Steele, studentka,
jedzie przeprowadzić wywiad dla gazety uczelnianej z diabelnie
przystojnym i bogatym Christianem Greyem. Mężczyzna od samego
początku onieśmiela bohaterkę nie tylko swoim zachowaniem, ale
również wszystkim, co ich otacza ‒ bogactwem, rozmachem,
pracownikami korporacji. Podczas rozmowy kobieta zdaje sobie sprawę,
że w ogóle nie jest do niej przygotowana i nic nie wie o mężczyźnie
siedzącym na przeciwko niej. Nie pomaga jej również jego
przeszywające ją spojrzenie i ironiczne odpowiedzi. Kiedy wywiad
dobiega końca, Anastasia jest pewna, że nigdy więcej go nie
spotka. Jednakże następnego dnia Christian Grey pojawia się w
sklepie, w którym ona pracuje. Na dodatek proponuje kolejne
spotkanie. Dość dziwny zbieg okoliczności. Dalej zostajemy wraz z
Aną rzuceni na głęboką wodę ‒ odkrywamy to, czym i jak
opętany jest Christian i jakim człowiekiem jest tak naprawdę. Czy
nieśmiała, niedoświadczona i młoda dziewczyna odważy się
podpisać umowę, bez której nic się nie zacznie? Czy będzie
potrafiła znieść w swoim życiu mężczyznę, który nad wszystkim
sprawuje kontrolę i dla którego nie ma rzeczy niemożliwych? Oraz
najważniejsze ‒ co zrobi, gdy odkryje jego sekrety z
przeszłości?
A
może najważniejsze pytanie powinno brzmieć: co zrobi czytelnik
czytając o tym, co Christian wyprawia (a raczej uprawia) z
Anastasią? Wiele osób może być zbulwersowanych czytając opisy
śmiałych poczynań seksualnych głównych bohaterów. Inni
„nabierają ochoty”, co też może być dla niektórych
szokujące, gdyż nie podejrzewaliby siebie o takie skłonności.
Jeszcze inni odnajdują się w rzeczywistości Christiana i Any i to
chyba dla nich ta książka jest najnudniejsza.
Trzeba
przyznać, iż trylogia o Greyu to powieści mało ambitne, z wieloma
rażącymi błędami, które mogą nieustannie denerwować albo
(bardziej) skłaniać do rzucania książkami o ścianę. Począwszy
od narracji, która przypomina styl pisania pamiętnika przez
16-nastolatkę, a skończywszy na powielaniu w nieskończoność tych
samych scen. Ciekawa jestem, czy jest to wszystko winą tłumaczenia,
ale raczej nie. Zwroty typu „Święty Barnabo!” abo „Rany
Julek!” (nieudolność tłumacza czy raczej autorka rzeczywiście
używa tego typu sformułowań?) lub czytanie o podskakującej
wewnętrznej bogini bohaterki było ogromnym „wyzwaniem”. Było
nim także znoszenie ciągłego przygryzania wargi przez bohaterkę
dosłownie co kilka stron, wtedy sama miałam ochotę walnąć Anę w
twarz, no bo ileż można?! Rozpoczynając lekturę pierwszej części
czułam się, jakbym czytała powieść dla nastolatek - te miękkie
kolana Any na widok mężczyzny, oniemiały wyraz twarzy, rozterki,
głupstewka... Tak nie zachowuje się dorosła, dojrzała kobieta.
„Ona na pewno nie jest dojrzała (przynajmniej nie sexualnie)” -
tak sobie myślałam. Po kilku stronach wyszło na jaw, iż bohaterka
rzeczywiście jest niedoświadczona. A dalej okazuje się,
iż ma 21 lat (spodziewałam się bardziej dorosłej bohaterki). 21-letnia Amerykanka-dziewica? Chyba muszę
zweryfikować mój stereotyp Amerykanek;) Wiem, jestem złośliwa.
Ale to dlatego, iż Ana od początku niezmiernie mnie irytowała
swoim zachowaniem. Denerwowało mnie w niej prawie wszystko, a
najbardziej jej naiwność i łatwość, z jaką daje się
manipulować Greyowi. Biadoli, że Christian jej na coś nie pozwala,
po czym robi coś, co z góry wiadomo, że mu się nie spodoba, a
mimo to jest zaskoczona.
Obok
mało wyrazistej głównej bohaterki mamy jednak Christiana Greya,
który jest jej zdecydowanym przeciwieństwem i ratuje te powieści.
To klasyczny homme fatale
- niebezpiecznie pociągający, tak seksualnie, jak i intelektualnie,
mężczyzna, którego (my, kobiety) chcemy zdobyć mimo jego niedostępności i
świadomości, że znajomość z nim może nam przynieść jedynie
zgubę. Jest tak przystojny, że brakuje przymiotników do opisu jego
urody (w związku z czym autorka używa ciągle tych samych),
bajecznie bogaty, wyedukowany, utalentowany, dobrze wychowany i
niezmiernie tajemniczy (no ideał po prostu!). I starszy od Any
ledwie kilka lat (a pod względem doświadczenia życiowego – o
lata świetlne). Grey nie jest zainteresowany normalnym związkiem.
On szuka kobiety do odgrywania ról, w których on będzie Panem, a
ona Uległą. Reguły są twarde – on może z nią robić wszystko,
ona nie może go nawet dotknąć… Podobnie jak w przypadku Any, i
jego zachowanie nie zawsze jest logiczne. Szczególnie w trzeciej
części („Ciemniejsza strona Greya”) Grey na każdym kroku
planuje, jakie to rzeczy wyczyniałby z nią w łóżku, robi to,
czasem sprawiając jej ból, powodując siniaki na jej ciele, potem
tego żałuje, ale i tak dalej jej to robi. Jakkolwiek rozumiem, że
taki miał styl życia przez lata, takie ma przyzwyczajenia, ale
powtarzanie przez autorkę tych samych irytujących wzorów zachowań
bohaterów co kilka stron, a na dodatek powodowanie w nich
schizofrenicznych wyrzutów sumienia nie dodaje książce uroku.
Owszem,
Christian jest najbarwniejszą i najciekawszą postacią powieści,
jego życiowa tajemniczość jest pociągająca, ale momentami irytował mnie
ten apodyktyczny megaloman. W tomie trzecim mówi do Any: "Chcę,
aby twój świat zaczynał się i kończył na mnie." Ja bym nie
mogła dać się zamknąć w złotej klatce Greya jak Ana. Ona niby
się buntuje, pokrzyczy, potupie nóżką, ale i tak się zgadza na
wszystko, czego on chce, a potem biadoli, jaki to on jest
apodyktyczny. On wygrywa wszystko, ona nic. On ma, co chce, ona żyje
jego wolą. Mimoza z niej.
Pora
na kilka uwag na temat tak osławionych „momentów” w całej
trylogii. Seksu BDSM (skrót od ang. bondage &
discipline, sadism & masochism – niewola i dyscyplina, sadyzm i masochizm) jest tu tak
naprawdę jak na lekarstwo. I nie ma on w sobie nic z drapieżności
czy perwersji, o jaką się go oskarża. Nie ma tu bynajmniej nic, o
czym gdzieś już nie słyszeliśmy. Kajdanki, bicze, związywanie –
dla ludzi otwartych nie jest to żadne novum. Ponadto, E.L. James ma może i dobre
pomysły na same… hm… pozycje i figury, ale nie potrafi ich
opisać w sposób, który naprawdę mógłby budzić szczególne
podniecenie (a czy nie o to chodzi w literaturze erotycznej?). Jej
warsztat językowy jest zbyt ubogi do opisywania seksu, czy to
tradycyjnego („waniliowego”, jak dowiadujemy się od Greya), czy
tego bardziej niegrzecznego. Ale cóż się dziwić, skoro bardziej
doświadczeni od niej twórcy przyznają, że napisać wiarygodną
scenę erotyczną jest bardzo trudno. Pani James jest w tym bardzo
słaba. Jej zasób słownictwa jest bardzo ubogi. W konsekwencji, Ana
najczęściej podczas seksu „rozpada się na milion kawałków”,
a Grey krzyczy na nią: „poczuj to dla mnie, mała”. Ich dialogi,
o ile można je tak nazwać, podczas zbliżeń są kuriozalne.
Problem z E.L. James polega też na tym, że – bez zagłębiania
się w szczegóły, bo to nie miejsce na nie - jej wizja seksu jako
takiego, jest mocno wyidealizowana. Z tego powodu książka ta jest
bardzo szkodliwa, gdyż przekazuje młodym, niedoświadczonym
dziewczynom (które niewątpliwie po nią sięgną, zważywszy, że
jest ona ogólnodostępna) dalekie od rzeczywistości komunikaty na
temat tego, jak będzie wyglądać ich życie seksualne, kiedy już w
końcu je zaczną. Dość powiedzieć, że bohaterka powieści, która
nigdy nie miała do czynienia z seksem, utratę dziewictwa wita od
razu wielokrotnym orgazmem (!).
Skoro
to książka jest tak źle napisana i wtórna, co wobec tego sprawia,
że się ją pochłania, a nie czyta? Cóż, prawda jest taka, że
można się przy niej po prostu zapomnieć. „To słodka udręka –
do zniesienia… przyjemna - nie, nie od razu (…)” posługując
się cytatem z Any. Nie od razu, ale w miarę czytania da się
przywyknąć do stylu E.L. James i jej wewnętrznej bogini (być może
to ona kazała napisać jej tę książkę) i czerpać po prostu
pewną perwersyjną radość z tego, że oto mamy w ręku książkę,
która niczego od nas nie wymaga. Wszystkie trzy powieści jako
guilty pleasure
czytane dla totalnego relaksu po ciężkim dniu sprawdzają się
doskonale. To tak jak z brazylijską telenowelą albo innym
serialem-czasopochłaniaczem – niby szmira, ale jak człowiek
zacznie oglądać, to wsiąka i oderwać się nie może. A „Grey”
ma to do siebie, że każdy tom kończy się nagle w momencie, gdy
rodzi się nowy wątek pozostawiając czytelnika w niedosycie.
Komu
więc polecam trylogię p Greyu? Z pewnością osobom w żaden
sposób nieuprzedzonym, nieosądzającym, nie poddającym się
stereotypom, a w szczególności wszystkim tym, którzy wyrażają
zgodę na dobrowolne i absolutne oddanie swego cennego czasu na
lekturę czegoś mniej wymagającego.
Na wyprawę do kina na film "Pięćdziesiąt twarzy Greya" się raczej nie skuszę, ale na pewno obejrzę w domowym zaciszu. Z Moim "Greyem", z butelką wina, z... krawatem w gotowości. Obym tym razem go nie porwała ;)
Na wyprawę do kina na film "Pięćdziesiąt twarzy Greya" się raczej nie skuszę, ale na pewno obejrzę w domowym zaciszu. Z Moim "Greyem", z butelką wina, z... krawatem w gotowości. Obym tym razem go nie porwała ;)
Polecają
Autor: E. L. James
Tytuł: "Pięćdziesiąt twarzy Greya"
Tytuł oryginału: "Fifty Shades of Grey"
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Tom: 1
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: wrzesień 2012
Liczba stron: 608
Autor: E. L. James
Tytuł: "Ciemniejsza strona Greya"
Tytuł oryginału: "Fifty Shades Darker"
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Tom: 2
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: listopad 2012
Liczba stron: 632
Autor: E. L. James
Tytuł: "Nowe oblicze Greya"
Tytuł oryginału: "Fifty Shades Freed"
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Tom: 3
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: styczeń 2013
Liczba stron: 688
przeczytałam 2 części tej trylogii, żeby wyrobić sobie zdanie o tej niby kontrowersyjnej powieści. No i....właśnie kontrowersji tu jak na lekarstwo. Mam wrażenie, że autorka te wszystkie sceny i określenia usiłowała wymyślić, tylko jakoś jej nie wyszło i w zasadzie to wiedzę czerpała z Cosmo, albo innego tego typu pisma.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony jeśli spojrzeć na to ile osób w ogóle czyta jakieś książki, to każda dodatkowa przeczytana strona (jakiegokolwiek poziomu by ona nie była) jest na plus.