środa, 20 lutego 2013

Ustroń i narty

                Narciarska dziewica rozdziewiczona!;) Na początku lutego miałam okazję wyjechać z przyjaciółką na parę dni do Ustronia k. Wisły. Pierwszy raz w życiu spróbowałam tak naprawdę jazdy na nartach. Spodobało mi się!:)))


                Kocham, ubóstwiam góry, więc strasznie się na ten wyjazd cieszyłam, nie mogłam się doczekać (pisałam o moich poprzednich wyprawach do Karpacza, znów do Karpacza i do Zakopanego). Góry, lasy, śnieg. Na wędrowanie po szlakach nie było warunków, za to warunki narciarskie były bardzo dobre, co chętnie z koleżanką wykorzystywałyśmy. Swoje pierwsze kroki na nartach stawiałam na najwyższej górze w okolicy, Wielkiej Czantorii (995 m n.p.m.), u stóp której znajdował się nasz hotel. Koleżanka (już zaprawiona w narciarstwie) korzystała z dwóch szlaków zjazdowych - niebieskiego (2600 m ) i czerwonego (trudniejszego, 1900 m). Ja rozpoczęłam naukę z instruktorem. Parę godzin pod okiem Pana Romana dały mi mnóstwo frajdy! Pierwszego dnia była oczywiście ośla łączka, ale za to już drugiego stwierdził, że zjadę (!?! "Chyba raczej się ześlizgnę" - pomyślałam;) ) z Czantorii. Mimo moich lekkich obaw, zgodziłam się. Wjechaliśmy na szczyt. Widoki przepiękne! Piękne ze względu na dość dużą (jak dla mnie) stromiznę, dzięki której to, co w dolinie, cudnie rozpościera się przed obserwatorem. I to była ta nanosekunda, kiedy pomyślałam sobie ogarnięta lekką paniką "Co ja tu robię?!". Ale już w kolejnej nanosekundzie odczułam silną wolę zjechania/ześlizgnięcia się:) Nieco się bałam, ale baaardzo chciałam to zrobić  I ta wola trwała i trwała, tak mi się podobało, gdy z instruktorem Romanem, raz prowadzona za rękę, raz całkowicie samodzielnie, zjeżdżałam w dół. Momentami nawet całkiem nieźle mi szło:) Na końcu usłyszałam od instruktora "Będzie z Ciebie narciarz!" Hahaha, zwycięstwo! (Pewnie wszystkim uczniom tak mówi, ale to nie szkodzi;) ).

Wielka Czantoria
Ja to ta po lewej, po prawej mój instruktor
                 Czas spędzałyśmy nie tylko na nartach. Wybrałyśmy się do pobliskiej Wisły oraz na kulig konny połączony z pieczeniem kiełbasek w czymś w rodzaju bacówki. Codziennie nasze kroki kierowały się do jednej z dwóch okolicznych karczm (czasem nawet obu;) ). Nigdzie grzane piwo z miodem i przyprawami tak mi nie smakowało, jak tu po nartach;)

 Polecam wszystkim takie wypady, choćby na prę dni. Potężna dawka energii!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz