Joanna Chmielewska to popularna (kiedyś bardziej, obecnie nieco mniej) autorka mnóstwa powieści sensacyjnych, kryminalnych, komedii obyczajowych, a także książek dla dzieci i młodzieży. Lata temu przeczytałam kilka jej dzieł i na żadnym się nie zawiodłam. Wszystkie z ciekawą fabułą, dowcipne, czytając "Lesia" (mój absolutny nr 1 w dorobku Chmielewskiej) i "Wszystko czerwone" tak zanosiłam się śmiechem, że chciano mnie do psychiatryka posłać;) To lubię w tej autorce - luz zarówno w prowadzeniu akcji, jak i w stylu pisarskim, autoironię, dowcip, humor doprowadzający do łez. Ostatnio potrzebowałam jakiejś lżejszej, rozweselającej lektury. Przypomniałam sobie o Chmielewskiej. Mój wybór padł na "Klin", powieść z 1964 roku. I choć nie jest ona tak rozbrajająco zabawna jak "Lesio", to i tak mnie wciągnęła.
O czym jest
"Klin"? O telefonicznym pomieszaniu z poplątaniem jakby na
jakiejś obłąkanej centrali telefonicznej, gdzie mimo wykręcania
numeru połączenia łączone są zupełnie przypadkowo. O miłość
nieszczęśliwej i klinie na tę miłość. O zagadce z gatunku
"znajdę cię nawet pod ziemią, choćbym miała zrobić z
siebie kretynkę ostatnią". O intrydze złodziejskiej, wielce
zaszyfrowanej i zakonspirowanej oraz o kilku osobnikach zupełnie
niewinnych, poszkodowanych poprzez rozpędzony walec zdarzeń.
Główna
bohaterka, Joanna, zadurzyła się w nieodpowiednim facecie. Co z
tego, że jest przystojny i niebieskooki, skoro nigdy nie ma czasu.
Do miasta przyjeżdża raz na na jakiś czas, a kiedy już
przyjedzie, to biedna musi czekać nieraz kilka dni, żeby do niej
zadzwonił. W desperacji dzwoni do niego anonimowo, by przekonać
się, czy żyje, czy jest, czy go nie ma, czy jest sam, czy nie. Ku
jej zdziwieniu nagle w słuchawce odzywa się tajemniczy męski głos.
Ów uwodzicielski głos radzi jej, aby wybiła klina klinem. Rozmowa z
mężczyzną, jak i on sam, intryguje Joannę. Zgadza się z nim
spotkać jeszcze tego samego dnia. Mężczyzna wprasza się do
mieszkania bohaterki (w porze, dodajmy, skandalicznej), zawraca jej w
głowie, chociaż jest nie w jej typie (co jest nie do pomyślenia,
bowiem jest wysokim przystojnym brunetem o uwodzicielskim, radiowym
głosie, w dodatku ma psa;) ). Potem nagle znika po odbytej u Joanny
rozmowie telefonicznej, w okolicznościach równie dziwnych, jak się
pojawił. Co więcej od tego momentu zaczyna wydzwaniać (znów ten
telefon!) do bohaterki nieznany jegomość zgłaszający
konspiracyjnym głosem meldunki operacyjne z jakiejś bardzo tajnej
akcji szpiegowskiej (w mniemaniu Joanny) "Szkorbut".
Zdesperowana i zaciekawiona Joanna poświęci wiele czasu i nerwów
na odszukanie tajemniczego mężczyzny (którego nawet nie zapytała
o imię), wplątując się przy tym w prześladowanie, a nawet aferę
szpiegowską!
Istny
galimatias. Nic i nikt nie jest tym, za kogo lub za co Joanna go lub
to brała. Nawet ja się gubiłam w szczegółach i wątkach fabuły.
O ile sprawa Pana-Uwodzicielski-Głos została rozwikłana w bardzo
ciekawych okolicznościach, to z żalem przyjęłam sposób, w jaki
autorka zakończyła wątek afery szpiegowskiej. A w tworzeniu tego
typu akcji i afer jak również morderstw Chmielewska jest naprawdę
dobra. Szkoda, że w tej powieści nie pociągnęła tego wątku.
Lekturę
"Klina" wspominam całkiem dobrze - fajny, swobodny styl
Chmielewskiej, zdania budowane niby chaotycznie (spontaniczne
przemyślenia i rozległe dywagacje Joanny), ale sensownie. Od czasu
do czasu parsknęłam śmiechem, ponadto w napięciu czekałam na
finał śledztwa bohaterki, mimo że żadnego rozlewu krwi czy trupów
nie uświadczyłam (co tak lubię u Chmielewskiej). Z kolei akcja
"Szkorbut", telefoniczne pomyłki i rzekome szajki
przestępcze, choć bawiły, już nie do końca mnie przekonały. Może też dlatego,
że trochę się zamotałam w tym wszystkim. Zakończenie
powieści pozostawiło pewien niedosyt.
Powieść
Chmielewskiej czyta się dobrze i szybko. Jej ogromne plusy to przede
wszystkim kreacja głównej bohaterki (będąca alter ego samej
autorki), swoboda językowa i PRL-owski klimat. Książka wciąga i
dostarcza wiele rozrywki. Funduje nam powrót do czasów, kiedy
ludzie naprawdę mogli być tajemniczy, a wszystkie sprawy załatwiano
przez telefon. Dziś bohaterka pewnie poszperałaby w internecie i
oszczędziłaby sobie fatygi.
„Klin”
polecam jako dobry początek znajomości z postrzeloną alter ego
autorki, która przewija się w innych jej książkach – jeszcze w niejednej powieści zalezie współbohaterom za
skórę, nam czytelnikom zapewniając przy tym przednią zabawę i
skurcz uśmiechu na twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz