sobota, 28 marca 2015

Koncertowy luty - Jessie Ware i Ed Sheeran

             Od obu koncertów minęło już nieco ponad półtora miesiąca, ale dopiero teraz uświadomiłam sobie, iż nie podzieliłam się wrażeniami z obu występów.
              Takie prawo serii - jak nigdy dotąd nie byłam na koncercie takiej wielkości i wykonawcy tej klasy, tak w lutym nadarzyły się dwie okazje w odstępie tygodnia! Na Torwarze w Warszawie zagrała moja ukochana Jessie Ware (07.02.15), a sześć dni później (13.02.2015) w tym samym miejscu - Ed Sheeran. Drugi koncert dodatkowo w dzień moich 30. urodzin, a do tego piątek 13-tego;) Czy u kogoś jeszcze na urodzinach zagrał Ed S.? ;)

             Jessie cieszy się w Polsce niezwykłą popularnością, która stale rośnie. Niech świadczy o tym choćby fakt, iż koncert na Torwarze był jej największym koncertem w obecnej trasie (promującej drugą w dorobku płytę "Tough Love"), a chyba i w życiu z tego, co mówiła na scenie, a koncertowała w Polsce aż 10 razy od 2012 roku! Dotąd były to jednak tylko kluby muzyczne. Tym razem hala Torwar była wypełniona do ostatniego miejsca, płyta zatłoczona, czyli mogło się zgromadzić ok. 7-8 tys. osób (tyle ludzi maksymalnie może pomieścić Torwar na koncercie). Mieliśmy z Moim K. to szczęście, że udało się nam stanąć w miarę blisko sceny, dzięki czemu mieliśmy świetny na nią widok. Zależało mi nie tylko na doznaniach słuchowych, ale i wzrokowych;)

A jakie są moje wrażenia z koncertu? REWELACJA! Słuchanie Jessie z płyty CD to czysta przyjemność, ale na żywo spowodowało, że nie raz miałam ciarki (nawet teraz je mam wspominając jej śpiew;) ). Fantastyczny, czysty, dźwięczny głos, głównie subtelny i delikatny, ale Jessie potrafi go odpowiednio użyć, by "ryknąć", gdy trzeba. Świetnie nawiązuje kontakt z publicznością, nie gwiazdorzy, na scenie jest naturalna i "swojska". O klasie i jakości jej utworów nie będę się rozpisywać, gdyż to klasa sama w sobie. Jessie wniosła do muzycznego świata zupełnie nową jakość. Krytycy już przy okazji ukazania się w 2012 r. jej debiutanckiej płyty "Devotion" wróżyli jej karierę divy popu. Ale jakiego popu! - ambitnego i niebanalnego. Jessie fenomenalnie łączy w swoich utworach (które sama pisze) współczesne brzmienia z dobrymi, wpadającymi w ucho melodiami, elementy elektroniki kombinuje ze zmysłowymi brzmieniami pop-soulu. I to ta zmysłowość jej piosenek i głosu urzeka mnie tak bardzo, że od obu jej płyt się uzależniłam;)
Jessie Ware "Say You Love Me"

Jessie Ware "Wildest Moments"

Nie opadły jeszcze emocje po koncercie Jessie, a z Moim K. z powrotem jechaliśmy do Warszawy na występ Eda Sheerana. Ed, zwany przeze mnie Edkiem, to rudy Irlandczyk, który na świecie zasłynął singlem "The A Team" z pierwszej swej płyty, w Polsce co niektórzy mogą go kojarzyć z (nota bene przepięknego) utworu "Give me love" z tejże płyty. Jednak do szerszej świadomości Polaków trafił dopiero za sprawą piosenki z drugiej części "Hobbita" - "I See Fire", która znalazła się na jego drugiej płycie. W piątek 13.02.2015 przybył do Warszawy, by dać pierwszy w naszym kraju koncert. Bilety rozeszły się w 1,5 godziny w pierwszym dniu sprzedaży już we wrześniu! Skala zainteresowania jego koncertem mnie zaskoczyła, choć mnie nikt nie musiał przekonywać, że na jego koncercie trzeba być - sama czatowałam przed ekranem komputera i z myszką w dłoni na godzinę rozpoczęcia sprzedaży, by jak najszybciej zarezerwować bilety na golden circle;) 
I tym razem udało się być blisko sceny. Mieliśmy Edka jak na dłoni, jednak za cenę stania w wielkim ścisku rozhisteryzowanych młodocianych fanek artysty (średnia wieku 17 lat. Czułam się bardzo nie na miejscu;) ). Dwie zemdlałe wynosili ratownicy pogotowia. Generalnie co chwilę wybuchały fale pisków i krzyków z ich strony momentami zagłuszające samego wykonawcę. Do tego większość machała dużymi kolorowymi serduszkami lub innymi plakatami. Nierzadkim widokiem były też rzewnie lejące łzy dziewczynki, wzdychające do swego idola. W takich momentach myślałam sobie: "Co ja, stara koza, tu robię, wśród tych dziewuszek?!" Ale ratowałam się widokiem trybun, gdzie usadowili się "Państwo w starszym wieku", czyli moim;) 
Pomijając powyższe koncert uważam za udany. Występy Edka charakteryzują się tym, iż wychodzi on na scenę tylko i wyłącznie z gitarą, podłącza ją do loopera i wszystko robi sam. Nie ma zespołu muzyków, nie ma grania z pół-playbacku, wszystko, co słyszymy, jest na początku nagrywane albo przez mikrofon umieszczony w gitarze albo przez mikrofon stojący obok głównego. Z tego powodu piosenki wykonywane na żywo brzmią w większości przypadków zdecydowanie inaczej, co stanowi główną siłę koncertów Eda Sheerana. I muszę przyznać, iż byłam pod wrażeniem jego umiejętności zarówno wokalnych jak i improwizacyjnych. Przyjemnie i umiejętnie wkomponowywał kawałki utworów innych wykonawców (np. Stevie Wondera)  w swoje. Ze sceny płynęła mega pozytywna energia wykonawcy i jego utworów, tak że nie dało się z nim nie śpiewać czy wręcz krzyczeć. 
I uwaga od Mojego K., akustyka-hobbysty, który orzekł, że na tym koncercie dźwięk był zdecydowanie lepszy niż na Jessie. Jak widać opłaca się Edkowi jeździć ze swoją ekipą nagłaśniającą. Koncert Jessie nagłaśniała polska firma (poznać można było po logach na koszulkach). Na nakręconych przeze mnie filmikach słychać różnicę w dostrojeniu dźwięku.



Ed Sheeran "Tenerife Sea (So In Love)"

Reasumując, gorąco polecam nie szczędzić grosza, jeździć na festiwale czy koncerty ulubionych wykonawców i chłonąć ich atmosferę. Na koncertach odbiór muzyki jest całkowicie inny. Chłonie się ją całym sobą - uszami, oczami, zakończeniami nerwowymi. Rewelacja! :)

Bawiły się 


1 komentarz:

  1. Zazdroszczę koncertu Eda Sheerana, ja niestety z tych co to biletów już nie zdążyli dostać :) Jak jeszcze czytam jak było, to zazdroszczę jeszcze bardziej :) Następnym razem nie prześpię sprzedaży!

    OdpowiedzUsuń