sobota, 13 grudnia 2014

Restauracja "Le Palais du Jardin" Poznań

              Grudniowy wieczór. Poznański Stary Rynek rozbrzmiewa kolędami. Rozświetla go migocząca srebrzyście choinka. Ludzie spacerują wśród straganów jarmarku bożonarodzeniowego. A ja i Mój K. zmierzamy do restauracji Le Palais du Jardin na wyjątkową kolację...

               Le Palais du Jardin to miejsce wielokrotnie nagradzane za świetną kuchnię. Przyciąga także wytwornym charakterem. Restauracja z zewnątrz niczym się nie wyróżnia. Szklane drzwi, duże okno wychodzące na rynek, na szczęście przysłonięte bodajże firaną, więc w talerze gości nikt z przechodniów nie zagląda (czego bardzo nie lubię), wewnątrz elegancko, z gustem, ale bez przepychu. Królują kolory ecru i piękny czekoladowy brąz. Stoliki zasłane śnieżnobiałymi obrusami, zastawione są z wszelkimi wymogami savoir vivre'u (sztućce do przystawek i dania głównego, talerzyk na pieczywo z nożykiem, kieliszki do wina białego i czerwonego, bawełniane serwety do otarcia dłoni). W tle sączy się delikatna muzyka o bożonarodzeniowym charakterze. Salę lekko rozświetla przytłumione światło. Całość sprawia bardzo wytworne, ale ciepłe wrażenie. Od drzwi wita nas elegancki kelner "pod krawatem" odbierając płaszcze i wskazując wolne stoliki. Wybieramy taki w kącie sali. Wkrótce nasz kelner wraca z menu. I tu przechodzimy do clou naszej wizyty. 

źródło
                  Początkowo lekkie rozczarowanie - kelner informuje nas, iż niektórych pozycji z karty nie mają. Skończyły się np. ostrygi, które tak chciałam zamówić. Nie ma też carpaccio z polędwicy z sarny, na które nastawił się K. Po dłuższej chwili zastanowienia, co zatem mamy zamówić, na przystawkę bierzemy carpaccio z halibuta z solą himalajską, musem z awokado, winnym jabłkiem, amarantusem oraz oliwą z orzechów włoskich. Chwilę czekamy, po czym na stole ląduje kamienna płytka z cienkimi jak pergamin kawałkami ryby. Myślę z lekkim rozżaleniem: "To nie ostrygi:(", ale już po pierwszym kęsie delektuję się wspaniałym daniem. Halibuta jadłam dotąd tylko smażonego. Jest tłusty, średnio mi smakuje. Ale w wersji na surowo, wciąż zimny (carpaccio kroi się, gdy mięso jest zmrożone) z jabłkiem rzeczywiście smak ma wyborny.


               Z daniem głównym nie mamy już takich kłopotów. Są oba dania, na które już wcześniej nabraliśmy ochoty. K. zamawia kałamarnicę z grilla z konfiturą z katalońskiej Chorizo i dojrzałych pomarańczy podawaną ze spaghetti nero z tuszem mątwy oraz z Sambucą. Ja wybieram stek złotnicki aromatyzowany dymem z kory dębu oraz emulsją z miodu spadziowego z dodatkiem opieniek i korzenia Yuki. Zamówienia iście nie stereotypowe jak na wybory kobiety i mężczyzny. Zwykle to panowie zamawiają kawały mięsiwa z kością, a panie lżejsze dania makaronowe czy z owoców morza. Nasze charaktery nie są stereotypowe;)
          Kałamarnica podana została na płonącym talerzu. Płonął oczywiście alkohol - Sambuca, efekt wizualny ciekawy. Owoce morza bardzo lubię, ale kałamarnicy nigdy nie kosztowałam. Jej mięso okazało się delikatne w smaku, coś pomiędzy rybą a kurczakiem. Jeśli ktoś zatem nie przepada za mięczakami, kałamarnicę mogę polecić - w ogóle nie czuć w niej ryby. Nafaszerowanie jej "konfiturą" (jak to zostało ujęte w menu) z Chorizo dodało daniu wyrazistości i treściwości. Anyżkowa Sambuca postawiła kropkę nad i.


          A teraz mój stek podany na "talerzu" z oheblowanego drewna na gorącym kamieniu polnym, dosłownie. Stek ze świni rasy złotnickiej wyodrębnionej w połowie XX w. Prace badawcze i hodowlane nad tą rasą prowadzi Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu, a więc dla nas, poznaniaków, to danie regionalne. Rasa ta charakteryzuje się doskonałą jakością mięsa. I rzeczywiście - nie jest to wieprzowina, jaką kiedykolwiek jadłam. Mięso jest białe jak pierś kury, kruche i delikatne, w ogóle nie włókniste. Odkroiłam kawałek, myślę "Suche mięso", wkładam do ust i czuję eksplozję smaków! Mięso jest absolutnie fenomenalne! Delikatne, niezwykle aromatyczne, glazura i dym z kory go nie przytłaczają, przeciwnie - podkreślają smak grillowanego mięsa. Zaniemówiłam z wrażenia, co mi się nie zdarza. Nawet kelner, który podszedł do nas zapytać, czy wszystko nam smakuje, przerwał w pół pytania, stwierdzając, że chyba nie musi o nic więcej pytać. Jedząc mój stek obudziły się w nas (znów podzieliliśmy się z K. naszymi daniami) pierwotne instynkty i chęć, by wziąć kostkę w ręce i obgryźć ją  z każdego najmniejszego kawałeczka mięsa, niestety nie wypadało;) O ile generalnie mięso jadam w umiarkowanych ilościach, to steki konsumuję z lubością. A ten - złotnicki w Le Palais du Jardin - polubiłam szczególnie. Oboje stwierdziliśmy, że trzeba tu będzie częściej przychodzić ze względu na właśnie to danie. Tym bardziej, że cena nie jest wygórowana (79 PLN) jak za tak zacną ilość przepysznego mięsa.


Świnia rasy złotnickiej. źródło
            Na koniec uczty zastanawialiśmy się nad deserem, ale ostatecznie z niego zrezygnowaliśmy. W menu widniały same desery lodowe, które - jak mówił komentarz w menu - robione tradycyjną metodą na miejscu są chlubą lokalu. Nie mieliśmy jednak na nie ochoty. Ciasto zakupione po drodze do domu skonsumowaliśmy na kanapie wspominając jakże mile spędzony wieczór.

            Reasumując ten przydługi - wiem - opis wizyty w Le Palais du Jardin: rezerwacja stolika w tej restauracji to był strzał w dziesiątkę! Mimo pierwszego rozczarowania spowodowanego brakiem przystawek, na które mieliśmy ochotę, dania główne nas oczarowały, szczególnie stek złotnicki, oczywiście. Wnętrze nie było przytłaczające, nazwałabym je przytulnie eleganckim. Warto czasem wyjść do restauracji z prawdziwego zdarzenia, takiej o oczko wyżej od "zwykłych" lokali restauracyjnych, w jakich jadamy najczęściej (nie wspominając już o pubach). Miło jest poczuć wytworność takiego miejsca. Lubię to. 
         Przy okazji jedna uwaga całkowicie subiektywna. Jeśli już się wybieramy do takiego miejsca, dostosujmy nasz strój do charakteru miejsca. Panowie nie muszą od razu wdziewać trzyrzędowych garniturów, a panie sukien wieczorowych, ale elegancka koszula czy sukienka typu smart dress będzie odpowiedniejsza od jeansów i trampek. Uczmy dzieci (i niektórych dorosłych) etykiety ubioru tak jak uczymy zachowania przy stole. Ehh, gdzie te czasy, gdy należało zachowywać zasady savoir vivre'u...

Le Palais du Jardin
ul. Stary Rynek 37
Poznań

Carpaccio z halibuta – 67 zł
Stek złotnicki – 79 zł
Kałamarnica z grilla – 89 zł

Polecają




4 komentarze:

  1. Stek złotnicki to poezja sama w sobie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedynym mankamentem tego dania jest to ze ta wieprzowina to nie rasa złotnicka a zwykła wieprzowina kupiona w makro lub selgrosie cena niestety nie jest zwykła jak na zwykła świnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może się nie znam, ale dla mnie to mięso nie było aż tak zwyczajne.

      Usuń
  3. Będąc w restauracji sama jadłam tą potrawę smak jest ok, chodzi o wprowadzanie klienta w błąd jeśli wieprzowina nie jest rasy złotnickiej a jest sprzedawana jako złotnicka to według mnie to jawne oszustwo.

    OdpowiedzUsuń